Statystyka mówi, że każdego roku na Ziemi przepada bez śladu około dwóch milionów ludzi. Zdecydowaną większość takich przypadków można wyjaśnić przyczynami naturalnymi: zabójstwa, nieszczęśliwe wypadki, powodzie, trzęsienia ziemi itp. Czasem ludzie „giną” na własne życzenie. Ale pewna część tych zdarzeń nie daje się wtłoczyć w zwykłe ramki. Oto kilka bardzo osobliwych historii:
Wędkarze z Petersburga
Latem 1993 roku Aleksiej Wołżanin, pracownik biura konstrukcyjnego z Petersburga, wybrał się wraz dwoma kolegami na tradycyjne, weekendowe wędkowanie. W piątek załadowali się do starego Moskwicza i ruszyli w drogę. Podróż z Pitera do Przesmyku Karelskiego zajmowała im zwykle kilka godzin. A tam prawdziwy raj dla wędkarzy. Cały system przepięknych, czystych jezior, wspaniała przyroda. Przyjaciele już dawno odkryli odpowiednie dla siebie miejsce i schemat wyprawy mieli opracowany perfekcyjnie - w piątek wieczorem wyjazd, nocleg przy ognisku, połów przy zorzy porannej, obiad i powrót do domu. Dla rodziny pozostawał jeszcze sobotni wieczór i cała niedziela. Tym razem jednak wszystko poszło nie tak.
Już zbliżali się do znajomego miejsca, kiedy rozpętała się burza. Pioruny biły w drzewa osłaniające drogę gęstym szpalerem, błyskawice odbijały się w mokrym od deszczu asfalcie. Jeden piorun uderzył tak blisko, że Wołżanin, siedzący za kierownicą, stracił na moment wzrok. Ta chwila mogła przyjaciół drogo kosztować. Samochód zjechał na pobocze i uderzył tyłem w wiekową sosnę. Dla Wołżanina i Sygaliewa siedzących z przodu obeszło się na strachu, natomiast inżynierowi Elbmanowi kawałki szkła rozcięły głęboko czoło, a poza tym doznał najpewniej lekkiego wstrząśnienia mózgu, ponieważ miał trudności z zachowaniem równowagi. Co było począć? Do najbliższej stacji kilkadziesiąt kilometrów, a na drodze żywej duszy.
Z rannym kolegą trudno byłoby pokonać taką odległość. Na szczęście Sigaliew zauważył światło w oknie małego domu, niedaleko od drogi. Zostawiwszy samochód na poboczu, wzięli rannego kolegę pod ręce i poprowadzili do chaty wznoszącej się na palach nad małym strumykiem. Kiedy zastukali, drzwi otworzyła im stara kobieta. O nic nie pytając, bez słowa przepuściła do środka przemoczonych, pechowych wędkarzy.
Po miesiącach, które upłynęły od wydarzenia Wołżanin przyznał, że od początku coś mu się w podświadomości nie zgadzało. „Skąd wziął się tam dom, skoro nigdy go tam nie widzieliśmy, chociaż znamy te miejsca na wylot?” Ale w tamtym momencie byliśmy jak zahipnotyzowani - niczemu się nie dziwiliśmy: Chatka na kurzych nóżkach? Nawet tutaj pasuje! Świeca na stole w starym lichtarzu? Pewnie od burzy światło zgasło.
Osobliwa gospodyni, która słowa nie powiedziała? A może ona niemowa!.. Staruszka nakarmiła gości gorącą zupą, przemyła Elbmanowi ranę jakimś wywarem, zrobiła kompres na czoło. Zmęczeni położyli się na położonych na podłodze kocach i mocno zasnęli. A rankiem przebudzili się już pod gołym niebem! To było jak halucynacja. Gościnna chata zniknęła. Zamiast niej stały na pół rozwalone ściany z kamieni. Obejrzeliśmy te ruiny dokładnie, ale nie było w nich nawet śladu życia. Wyglądało to na stary młyn wodny jeszcze z czasów wojny fińskiej, kiedy Rosjanie wyparli Finów z Przesmyku Karelskiego i przyłączyli teren do ZSRR. W tym regionie dużo jest takich ruin i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybyśmy tutaj nie nocowali jak w zwykłym domu.
Może przenieśli nas śpiących w inne miejsce? Ale przecież w okolicy nie ma żadnych domów! Sprawdziliśmy to później – pustka dookoła. I jeszcze jedna osobliwość: rano okazało się, że po ranie na czole Semena Jakowlewicza pozostała tylko cienka, brązowa linia, ale i ta wkrótce pobladła i zniknęła. Trzej wędkarze z Petersburga podają na świadków mechaników, którzy odholowali ich pojazd do warsztatu. Ci wspominali, że podobne zdarzenie miało miejsce w 1982 roku. Jakiś kierowca też miał awarię tym samym miejscu i też czekając na pomoc zanocował u jakiejś wiedźmy we młynie. „Co to mogło być? – zastanawiał się A. Wołżanin. Wygląda na to, że przebywaliśmy w przeszłym-równoległym czasie, kiedy w tych miejscach mieszkali jeszcze Finowie”.
Chłopiec na trzaskającym mrozie
Zagadkowe „wypadnięcie” z naszego świata zdarzyło się też w podmoskiewskim osiedlu Kratowo. Trzy doby trwały poszukiwania chłopca w lesie, a ten jakby pod ziemię się zapadł. Dosłownie. A kiedy zjawił się nagle na progu własnego domu, matka o mało nie zemdlała: dzieciak od stóp do głowy cały był we krwi. Gdzie podziewał się Sasza i co z nim się przydarzyło? Sam nie potrafił odpowiedzieć na te pytania i zagadkowe zdarzenie pozostało w archiwach zjawisk anomalnych. Niemniej jednak, biorąc pod uwagę znane okoliczności, można przypuszczać, że chłopiec przebywał w innym czasie i w innym wymiarze. Tym bardziej, że cała ta historia opowiadana przez dorosłego już obecnie Aleksandra Selikowa, wygląda następująco:
„To zdarzyło się 20 stycznia 1973 roku. Miałem wtedy prawie piętnaście lat. Lubiłem sam włóczyć się po lesie i nawet zbudowałem sobie szałas na wysokiej sośnie. Był on gdzieś na wysokości 17 metrów, tam też wlazłem owego pamiętnego dnia. Było zimno, około 22 stopni mrozu, słonecznie i bezwietrznie. Nic szczególnego się dookoła nie działo, a mimo to coś się musiało stać, ponieważ ocknąłem się w śniegu pod sosną. Otworzyłem oczy – a nade mną gwieździste niebo. Czapki nie miałem, twarz była jakaś lepka, ręce też… Wstałem i pobiegłem do domu. A tam, okazało się, szukali mnie od trzech dni. Matka, kiedy mnie zobaczyła, padła zemdlona. Ja cały byłem we krwi ale kiedy mnie obmyli, okazało się, że na ciele nie mam ani zadrapania.
Nawet uszu sobie nie odmroziłem! Następnego dnia – jakby nigdy nic - - poszedłem do szkoły. Ci, którzy mnie dobrze znali, zaczęli mówić: naszego Saszkę podmienili. Rzeczywiście, bardzo się zmieniłem. Wcześniej interesowałem się astronomią, a potem zupełnie mi zobojętniała. Za to pojawiły się u mnie niewyjaśnione zdolności do elektroniki. Od tamtej pory, zajmuję się właśnie tą dziedziną.” W jaki sposób chłopiec, który stracił przytomność, zdołał przetrwać w lesie (bez czapki) trzy doby na ponad dwudziestostopniowym mrozie i nie zamarznąć na śmierć? W jaki sposób znalazł się (zakrwawiony ale bez skaleczeń) pod sosną? Przecież rodzice wiedząc, gdzie ich syn zbudował sobie „gniazdo”, w pierwszej kolejności sprawdzili to miejsce! Czyja krew była na ciele i ubraniu chłopca?
Kilka zagadkowych zaginięć
- Rok 1915, półwysep Gallipoli. Generał Hamilton posłał na pomoc sojusznikom do zajęcia Konstantynopola część pułku Norfolskiego. Około punktu N60 na drodze przed kolumną wojska pojawiła się dziwna, gęsta mgła. Kilkuset żołnierzy weszło w ten tajemniczy obłok. W tym momencie mgła oderwała się od ziemi i popłynęła w stronę Bułgarii. Żołnierzy, którzy weszli w mgłę, nikt nigdy więcej nie widział. Po wojnie, kiedy poruszano temat wymiany jeńców, zgasła ostatnia nadzieja na odnalezienie Anglików. Okazało się, że Turcy nikogo w tym rejonie nie brali do niewoli.
- Rok 1924, Irak. Dwaj piloci królewskich sił powietrznych Wielkiej Brytanii zmuszeni byli awaryjnie lądować na pustyni. Ich ślady prowadzące od samolotu były doskonale widoczne na piasku. Ale wkrótce urwały się… Pilotów nie udało się odnaleźć, mimo iż wokół miejsca lądowania niebyło ani lotnych piasków, ani zapomnianych studni. Nie było też w tym czasie piaskowej burzy.
- Rok 1930, wioska Eskimosów Angikuni (Północna Kanada). Bez śladu przepadli wszyscy mieszkańcy. W pustych chatach pozostała odzież, jedzenie nad paleniskami i nawet strzelby, bez których Eskimosi nie wychodzą z domu. Myśliwy, który pierwszy odkrył bezludną wioskę zauważył także, że opustoszały również mogiły na wiejskim cmentarzu. Zmarli zniknęli razem z żywymi…
Niewątpliwie wiele historii o tajemniczych zaginięciach może być czystą fantazją albo oszustwem. Ale jeśli choćby mała część z nich zdarzyła się naprawdę, to jak je można wytłumaczyć? Może światy równoległe i podróże w czasie są po prostu realne?