Któż nie słyszał o Wikingach, dzielnych skandynawskich wojownikach, którzy od VIII wieku wyruszali na dalekie wyprawy, jako kupcy, rabusie albo odkrywcy. Wikingowie dotarli do Rusi Kijowskiej, do Bizancjum i Kalifatu Bagdadzkiego. Na długo przed Kolumbem byli w Ameryce Północnej. Najbardziej tajemnicza i tragiczna jest jednak historia kolonizacji Grenlandii.
Początek i koniec kolonii
Wszystko zaczęło się w 986 roku, kiedy na wyspie wylądowało kilka setek islandzkich wikingów norweskiego pochodzenia, pod wodzą Eryka Rudego.
Wikingowie założyli na wybrzeżu dwie kolonie – Osiedle Wschodnie i Osiedle Zachodnie (Eystribyggð i Vestribyggð). Pierwsze z nich znajdowało się na południowym skraju wyspy, a drugie – pięćset kilometrów na północ. Norweskie społeczności na Grenlandii przetrwały około pięciuset lat. W pomyślnym dla nich XIII wieku było tam około 250 gospodarstw, a łączna liczba mieszkańców obu osiedli sięgała pięciu tysięcy. W połowie XIV wielu zachodnia kolonia została całkowicie opuszczona. A w pierwszej połowie XV wieku opustoszał też Eystribyggð. Dzisiaj przybysze z Europy na nowo zamieszkują wybrzeże Grenlandii. Tylko obecnie nikomu chyba nie przyszłoby do głowy, aby nazwać tę wyspę „Zieloną Wyspą”.
Przyczyny katastrofy wikingów
Zmiana klimatu
Wielu badaczy uważa, że norweskich osadników doprowadziła do zguby wyłącznie pogoda. Rzeczywiście w latach 800-1300 klimat na północy Atlantyku był całkiem łagodny. Nie bez powodu ten czas nazywają Średniowiecznym okresem ciepłym. Po roku 1300 w regionie rozpoczęło się długotrwałe ochłodzenie, mała epoka lodowa, która trwała do początków XIX wieku. Tyle tylko, że ochłodzenie nastąpiło nie tak nagle, srogie zimy przeplatały się z umiarkowanymi. Osadnicy mogli więc przygotować się na kaprysy pogody. A skoro tego nie zrobili, to dlaczego?
Złe nawyki
Analiza radiowęglowa wykazała, że grenlandzcy wikingowie, w odróżnieniu od swoich islandzkich i europejskich pobratymców, prawie nie dotykali ryby. Bardzo możliwe, że był to wpływ jakiegoś starego tabu, nałożonego w pierwszym okresie pobytu osadników, którzy zatruli się nieświeżą rybą. W każdym razie pozostaje faktem, że wikingowie pozbawili się sami ogólnie dostępnego, bardzo wartościowego źródła pożywienia, który mógłby poratować ich w ciężkich czasach. Lubili za to jeść mleczne produkty i dlatego hodowali krowy, owce i kozy, chociaż w nieurodzajne lata często brakowało dla nich paszy.
Naturalnie, ludzie zajmowali się też myślistwem – polowali na renifery i morskie zwierzęta. Jednak zdobycie foki, kiedy fiord pokryła lodowa tafla, nie było łatwo. Odrzucenie rybnego pożywienia, to tylko jeden z przejawów wyjątkowej konserwatywności osadników, ich wierności patriarchalnym porządkom. Społeczność grenlandzkich wikingów odznaczała się na dodatek silną ksenofobią. Przybysze z Europy unikali wszelkich kontaktów z Eskimosami, rdzennymi mieszkańcami Arktyki, którzy byli doskonałymi myśliwymi na morzu i nie bali się ani surowych mrozów, ani burzliwych fal.
Zawsze uważali siebie wyłącznie za Europejczyków. Gorliwie budowali i zdobili kościoły, a co znamienitsi kultywowali zamiłowanie do europejskich luksusów, na co potrzeba było niemałych środków. Wikingowie mieli nie tak znowu wiele towarów na eksport – delikatny puch edredonów (duży ptak wodny), kość i skórę morsa, kieł narwala, mocne, nieprzemakalne sukno, niedźwiedzie polarne oraz znakomite grenlandzkie drzemliki (gatunek sokoła) – ptaki warte fortunę dla sokolników europejskich i arabskich. A kupowali za to złote ozdoby, kościelne dzwony, świeczniki z brązu, wino, jedwab i inne rzeczy nie koniecznie pierwszej potrzeby. Sprowadzali na Grenlandię również wyroby z żelaza, drewno budowlane i na łodzie, oraz zboże, ale tylko w niewielkich ilościach. Grenlandzka elita nie rezygnowała ze swoich zgubnych przyzwyczajeń, nie zwracając uwagi na nadchodzący okres ochłodzenia klimatu.
Kryzys ekologiczny
Prawdopodobnie podstawową przyczyną zagłady norweskich kolonii był jednak kryzys ekologiczny. Po przybyciu na wyspę, wikingowie zaczęli oczyszczać teren pod pastwiska i wyrąbywać las. Potrzebowali materiału do budowy, oświetlenia i ogrzania domów, a do tego potrzeba było mnóstwo drewna. Poza tym, osadnicy wytapiali żelazo z rudy błotnej (niskiej jakości, ale wyboru nie było), do czego używali węgla drzewnego.
Północna roślinność jest bardzo wątła, bardzo wolno odrasta, nic więc dziwnego, że wkrótce zasoby brzozy i wierzby zaczęły się kończyć. W ślad za drzewami poszły i łąki – bydło wygryzło i wydeptało trawę. Żyzna warstwa gleby została zniszczona i pokazał się leżący pod nią piasek, który spłukiwała woda i wywiewał wiatr.
Z pewnością osadnicy początkowo nie zwracali na to uwagi, licząc, że samo się jakoś naprawi. Można to zrozumieć, ponieważ na południu Norwegii, skąd wyruszyli wikingowie, gleby były gliniaste, ciężkie, nie ulegały wypłukaniu nawet po całkowitym zniszczeniu roślinności. Na Grenlandii, w pobliżu osad, żyzna gleba z czasem praktycznie zniknęła, jednak ludzie nie zrobili niczego, aby zapobiec zniszczeniom.
Brak perspektywicznego myślenia
Być może nie doszło by do katastrofy, gdyby wikingowie po prostu zjedli bydło domowe i przeszli na dietę rybną – ale coś takiego im do głowy przyjść nie mogło. Na dodatek miejscowi bogacze dostawali niezłe pieniądze za sprzedaż wełny i nie zamierzali się z nimi rozstawać. Osadnicy wyeksploatowali nawet torf, który wykorzystywali jako paliwo i jako materiał budowlany. Ostatecznie doczekali się tego, co było do przewidzenia: strasznej erozji gleby połączonej z ogromnym deficytem paliwa i materiałów budowlanych. Islandzcy wikingowie w podobnych, może trochę łagodniejszych warunkach, zdołali oderwać się od skraju przepaści i przeżyć. A ich grenlandzkim krewniakom zabrakło rozumu, przezorności, a może po prostu szczęścia.