W 1985 roku gazeta „Trud” z 30 stycznia zamieściła artykuł, który spotkał się z dużym zainteresowaniem w świecie. Mowa była w nim o obserwacji nierozpoznanego świecącego obiektu przez załogi dwóch samolotów Tu-134. A było to tak: Lot samolotu Tu-134A na trasie Tbilisi-Rostów-Tallin realizowała załoga estońskiego kierownictwa lotnictwa cywilnego ZSRR.
Dowódcą statku powietrznego był Igor Czerkaszin. Miał na swym koncie 7000 godzin lotu. Drugi pilot Gennadij Łazurin oraz nawigator Jegor Ogniew również byli doświadczonymi oficerami, a mechanik pokładowy Gennadij Kozłow wylatał aż 12500 godzin. O godzinie 4:10 do Mińska pozostawało 120 km. Można było odnieść wrażenie, że samolot nie leciał ale tkwił w centrum Wszechświata.
Wydawało się, że zastygł w bryle czarnego szkła z dziurkami gwiazd. Rozglądając się po swojej części nieba, drugi pilot zauważył z prawej strony u góry niemigającą dużą gwiazdę. Nie, nie gwiazdę – żółtą plamę wielkości drobnej monety, wyciągniętą po bokach. „Pewnie refrakcja światła w atmosferze –powiedział spokojnie sam do siebie – albo coś w tym rodzaju…” Z plamy wysunął się wąski strumień światła i opadł w dół, do samej ziemi.
Wtedy pilot trącił łokciem mechanika: „Spójrz, Giennadij!” Ten ledwie zerknął za burtę, krzyknął: „Dowódco, trzeba powiadomić ziemię!” A promień światła nagle otworzył się, zmieniając się w jasny stożek. Od tego momentu to, co działo z prawej strony samolotu, widzieli już wszyscy. Powstał drugi stożek, szerszy ale bledszy od pierwszego, potem trzeci – szeroki i bardzo jasny.
„Poczekaj, - wzruszył ramionami dowódca – co mam zgłaszać? Trzeba popatrzeć, co się będzie działo. A w ogóle, co to może być?”
Kto jak kto, ale piloci dobrze rozumieją, że trudno jest w powietrzu określić odległość „na oko”. Tym niemniej wszyscy czterej odnieśli wrażenie, że nieznany obiekt wisi nad ziemią na wysokości czterdziestu-pięćdziesięciu kilometrów. Drugi pilot zaczął pośpiesznie szkicować ten niezwykły widok. Niewiarygodne, ale na ziemi oświetlonej stożkowym promieniem, wszystko było doskonale widoczne – domy, drogi. Jakąż ogromną moc musiał mieć ten „reflektor”? Promień „reflektora” podniósł się z ziemi i skierował w stronę samolotu.
Teraz zobaczyli oślepiający biały punkt, otoczony koncentrycznymi, kolorowymi pierścieniami. Dowódca wciąż się wahał: meldować o zajściu, czy nie? Ale zdarzyło się coś, co rozwiało jego wątpliwości. Biały punkt wybuchł, a na jego miejscu pojawi się zielony obłok. „Włączył silniki i ucieka– stwierdził drugi pilot”. Ale dowódcy wydało się, że przeciwnie: obiekt zaczął się gwałtownie przybliżać, przecinając kurs samolotu pod ostrym kątem. Czerkaszin polecił nawigatorowi przekazać meldunek na ziemię. Nagle, dziwna sprawa, obiekt zatrzymał się.
Dyspozytor lotów w Mińsku przyjął do wiadomości zgłoszenie załogi i uprzejmie dodał, że on sam, niestety, niczego nie widzi – ani na ekranie radaru, ani na niebie. „No tak,-stwierdził Łazurin– powiedzą, że zwariowaliśmy”. Zielony obłok nagle opadł, schodząc na poziom lotu samolotu, potem wzniósł się kołysząc się w lewo-w prawo. Jeszcze raz: dół-góra i wreszcie ustawił się dokładnie naprzeciwko samolotu. Leciał z nimi, jak przywiązany, na wysokości 10 km z prędkością 800 km/h.
„Eskorta honorowa,- zamruczał Czerkaszin– co za zaszczyt.” Wewnątrz obłoku błyskały światełka – zapalały się i gasły, jak lampki na choince.
Potem pojawiły się poziome zygzaki. Nawigator informował o wszystkim ziemię. W odpowiedzi usłyszał wzburzony głos dyspozytora: „Widzę błyski na horyzoncie. Widzę wasz obłok”. Obłok wciąż się zmieniał. Wyrósł z niego „ogon”, podobny do promienia, szeroki u góry i wąski przy ziemi. Powstał „znak zapytania”, a obłok z eliptycznego przekształcił się w czworokątny. „Spójrzcie,- powiedział drugi pilot– on nas naśladuje.”
Rzeczywiście, teraz eskortował ich obiekt podobny do samolotu bez skrzydeł, ze ściętym ogonem. Świecił żółtym i zielonym światłem. Tam gdzie zwykły samolot ma dyszę, widać było gęste jądro. Do kabiny pilotów weszła stewardessa mówiąc, że pasażerowie interesują się tym, co leci koło nas. „Powiedz,- odparł dowódca– że żółte, to zbliżające się światła na ziemi, a zielone – zorza polarna.” W tym czasie w strefę kontroli mińskiego dyspozytora wszedł jeszcze jeden prawdziwy samolot. Tu-134 z Leningradu leciał naprzeciwko załogi z Tallina.
Odległość między samolotami wynosiła 100 km. Z takiej odległości ogromnego, świetlistego obiektu nie sposób było nie zauważyć. Jednak na pytanie Czerkaszina, dowódca lecącego z naprzeciwka samolotu odpowiedział, że on niczego nie widzi. Dyspozytor w Mińsku, który teraz doskonale widział „obłok”, podał leningradzkiej załodze współrzędne i kierunek, gdzie powinni zauważyć niezwykłe zjawisko. Ci jednak dosłownie oślepli. Dopiero z odległości 15 km zauważyli i dokładnie opisali obiekt. Później, kiedy załoga Czerkaszina próbowała wytłumaczyć sobie to, co widzieli, piloci doszli do wniosku, że światło emitowane przez obłok było spolaryzowane i nie rozchodziło się we wszystkich kierunkach.
Razem ze „świetlnym samolotem” minęli Rygę i Wilno – kontrolerzy lotów z tych miast kolejno odnotowywali osobliwy tandem. Przelatując nad jeziorami Czudzkim i Pskowskim, załoga Czerkaszina zdołała oszacować rozmiary samolotu-obłoku. Te dwa jeziora, o wydłużonym kształcie, są rozdzielone niewielkim fragmentem lądu. Tu-134 poruszał się 120 km na lewo od nich, a obłokowy samolot – na prawo, bliżej Tartu. W miejscu, gdzie znajdowało się jądro, ponownie ukazał się promień, który poprzez chmury przesuwał się po ziemi. Obiekt mimo woli podał swoje namiary.
Teraz można było stwierdzić, że ma długość równą długości jeziora Pskowskiego. Wspólny lot trwał do samego Tallina, a po wylądowaniu samolotu, kontroler przekazał załodze ciekawe szczegóły. Na ekranie radaru tallińskiego lotniska widać było nie tylko Tu-134. W ślad za jego świetlnym znakiem na ekranie przesuwały się jeszcze dwa inne, chociaż w powietrzu nie było więcej żadnych samolotów. Na dodatek te dwie sylwetki były widoczne w sposób ciągły, natomiast Tu-134 to ginął, to pojawiał się.
Analiza zdarzenia
Zdarzenie obserwowane przez załogę tallińskiego samolotu badała estońska sekcja Komisji do spraw zjawisk anomalnych. Stwierdzono, że przypadek jest rzeczywiście interesujący, aczkolwiek znane są już podobne do niego. Błyskawiczna zmiana kierunku ruchu obiektu na przeciwny oraz sięganie do ziemi promieniem światła wielkiej mocy z ogromnej wysokości – jest bez wątpienia zjawiskiem anomalnym.
Założenie, że załoga uległa złudzeniu optycznemu, obserwując jakieś odległe zjawisko atmosferyczne, byłoby bezzasadne. Przecież pilotom udało się określić odległość od obiektu oraz jego wymiary. Wniosek może być jeden: załoga Tu-134 estońskich linii lotniczych miała odczynienia z tym, co nazywamy UFO. Szczególnie cenny jest fakt, że dzięki drugiemu pilotowi, G. Łazurinowi, mamy szczegółowy szkic następujących po sobie etapów transformacji obiektu latającego. (S)