Tajemnica radzieckich Łunochodów

Związek Radziecki nie zdołał, jak wiadomo, wysadzić na Księżycu człowieka. Prowadził za to badania satelity Ziemi za pomocą zdalnie sterowanych pojazdów bezzałogowych - łunochodów (łunochod – chodzący po księżycu). Przenikające po latach do opinii publicznej fakty świadczą o tym, że uczeni kierujący łunochodami obserwowali na powierzchni Księżyca bardzo tajemnicze obrazy… Lunochod-2Łunochod-2” dostarczyła na Księżyc automatyczna stacja „Łuna-21” w dniu 16 stycznia 1973 r. Aparat przejechał 38 km przekazując przy tym na Ziemię 86 zdjęć panoramicznych i 80 tysięcy zdjęć zwykłych powierzchni Księżyca.

Oficjalnie głównym celem łunochoda było badanie pola magnetycznego Księżyca. O tym, co widzieli kierujący pojazdem na Ziemi, można było się dowiedzieć dopiero znacznie później. A i to, człowiek dzielący się swoimi wiadomościami wolał zachować anonimowość występując pod pseudonimem Andriej Piotrowicz. W oficjalnych wystąpieniach, wszyscy uczestnicy księżycowych badań nadal dochowywali tajemnicy.

Co zobaczył „Łunochod-2”?      

Prowadząc aparat po powierzchni Księżyca, Andriej Piotrowicz i jego kolega zauważyli jakiś dziwny obiekt. Kierujący projektem uczeni dali polecenie dostać się bliżej niego. Sygnał z Ziemi do łunochoda docierał z trzysekundowym opóźnieniem. Ze względu na skomplikowany sposób sterowania pojazdem przebycie pięćdziesięciu metrów drogi do tajemniczego celu zajęło ponad pół godziny. Po drodze zatrzymywano okresowo aparat, aby lepiej obejrzeć obiekt. Był to przedmiot zdecydowanie sztucznego pochodzenia w formie półkuli o średnicy ok. 2 m. Kiedy łunochod zbliżył się do obiektu na ok. 10 m, między uczonymi powstał spór, co robić dalej. Nie mogąc się porozumieć, zwrócili się z zapytaniem o dalsze wytyczne do kierownictwa projektu.

Otrzymali rozkaz niczego nie podejmować do czasu ich przyjazdu. Najwyraźniej dowództwo wiedziało więcej niż inni, z czym można spotkać na Księżycu. Nie na darmo łunochody były wyposażone w podwójne karabiny, chociaż każdy kilogram ładunku wysyłanego w kosmos był na wagę złota. Po kilku minutach oczekiwania, w kopule otworzyły się drzwi. Ze środka wydobyło się osobliwe stworzenie, podobne trochę do owada, trochę do raka. Na pierwszy rzut oka – robot. Stwór zbliżył się do łunochoda i łączność z aparatem nagle się zerwała. Po przybyciu kierownictwa do centrum sterowania, scenę zapisaną na taśmie odtworzono wielokrotnie.

Andriejowi Piotrowiczowi udało się przyjrzeć, że metrowej wielkości stworzenie rzeczywiście wyglądało na raka. Wszystkim obecnym w sali przypomniano o obowiązku dochowania tajemnicy. Zabroniona była rozmowa o tym, co widzieli nie tylko z rodziną i bliskimi, ale nawet ze swoimi zmiennikami. Przez trzy doby usiłowano ożywić rozregulowany aparat na Księżycu. Na czwarty dzień odebrano od niego sygnał, ale nie w postaci zdjęcia powierzchni i obiektu, tylko zaszyfrowanego tekstu. Fachowcy ze służb specjalnych z wielkim trudem rozszyfrowali wiadomość, z której wynikało, że Ziemianie są osobami niepożądanymi na Księżycu, a próba lądowania na jego powierzchni będzie uznana za akt agresji.

Początkowo uznano to za żart któregoś z uczestników projektu, ale szczegółowa analiza nie potwierdziła tej wersji. W 1975 r. gotów był do wyprawy na Księżyc „Łunochod-3”. Bardziej mobilny, udoskonalony i wyposażony w silną broń. Tyle tylko, że na Księżyc nie poleciał. Zmieniono nagle jego program na pobieranie próbek gruntu, a potem całkiem zamknięto bez podawania przyczyn. W ciągu 37 lat nikomu nie udało się odkryć na powierzchni Księżyca nieczynnego „Łunochoda-2”. Dopiero w 2007 r. kanadyjski uczony z uniwersytetu w Ontario, badając zdjęcia NASA, zauważył na nich zarówno pojazd, jak i pozostawiony przez niego ślad długości 37 km.

Misja „Apollo-17”

Lazik Apollo-17 Sensacje przekazane przez anonimowego uczestnika radzieckiego programu kosmicznego można by potraktować z dużą dozą niepewności, gdyby nie słowa jednego z twórców programu Apollo-17 Edvina Rice. W swojej książce wydanej w 1996 r. twierdzi on, że w czasie misji amerykańscy kosmonauci również natknęli się na powierzchni Księżyca na kulisty obiekt o średnicy ok. 1 m, z którego wypełzło ponad dziesięć stworzeń podobnych do krabów albo raków. Tajemnicze istoty nie podjęły żadnych wrogich kroków wobec księżycowego pojazdu, ale „Mondrover” przestał działać.

Astronauci usłyszeli ostrą mowę, którą rozszyfrowano w centrum kierowania lotem, a której sens sprowadzał się do tego, że Amerykanie wtargnęli na cudze terytorium i powinni je szybko opuścić. Zaraz po tym, pojazd zaczął normalnie pracować i kosmonauci pośpieszyli do księżycowego modułu. Ignorując ultimatum istot z Księżyca, Amerykanie w tajemnicy, wiosną 1973 roku wysłali tam aparat „Lunar Scout”, który wylądował w pobliżu miejsca lądowania „Apollo-17”.

Łączność z nim została nagle przerwana, a po pewnym czasie Houston otrzymał wiadomość z modułu orbitalnego, że zejście na powierzchnię jest zabronione, a dowód siły zostanie zademonstrowany w jednym z parków narodowych USA. W podanym czasie, na powierzchni ok. 4 ha, po rosnących tam drzewach pozostały tylko gołe pnie. Wysunięto później hipotezę, że był to skutek zastosowania broni grawitacyjnej.

Faktem jest, że po tych wydarzeniach zarówno Stany Zjednoczone, jaki Związek Radziecki zakończyły swoje programy księżycowe. A Werner von Braun, niemiecki uczony, jeden z czołowych konstruktorów rakiet i pionierów podboju kosmosu, na pytanie dziennikarza o przyczyny zawieszenia programu badań Księżyca odpowiedział: „Na Księżycu istnieją siły nieziemskie, o wiele potężniejsze, niż mogliśmy przypuszczać, ale ja nie mam prawa mówić o szczegółach.”

Image Credit: Nasa.Gov
„Ognista śmierć” i tajemnica „Czarciego legowiska”
Tajemnica rzymskich dodekaedrów
Tajemnica wiecznej młodości uralskich pustelników
Tajemnica dysku księcia Sabu
Tajemnica błękitnej krwi bogów
Tajemnica nieznanej cywilizacji na przedgórzach Elbrusu