François l'Olonnais urodził się w 1635 roku we Francji. Jego pirackie zasługi były szczególnie znane wśród Hiszpan, ale niezwykłą historię szybko poznał cały świat. Jako młody chłopiec, François dostał się na statek płynący na Karaiby. Został sprzedany udającemu się tam człowiekowi, lub sam zgłosił się do pracy - w tamtych czasach dość popularną praktyką było zatrudnianie się u przewoźników na ustalony czas w zamian za przewiezienie do Ameryki i zaopatrzenie na czas pracy.
W ten sposób na same Karaiby dostało się ok. pół miliona Europejczyków. Oczywiście często też przyszli pracownicy byli zwyczajnie porywani. Od 1650 roku l'Olonnais żył, jako sługa na Martynice. Odzyskał wolność ok. 1660 roku i od tego czasu podróżował na własną rękę. Doświadczenia zdobyte w poprzednich latach okazały się dla niego bardzo przydatne i doprowadziły go do San Domingo, gdzie mężczyzna został bukanierem - byli to żeglarze najmowani przez rządy Anglii i Francji, którzy mieli walczyć z Hiszpanami.
Nie będąc oficjalnymi żołnierzami, często atakowali w sposób nieprzepisowy. Władzom ciężko było nad nimi zapanować, jednak nie można było odmówić bukanierom skuteczności, więc nie rezygnowano z ich usług. Często nawet wyposażano ich w tzw. "listy kaperskie", gwarantujące bezpieczeństwo i umożliwiające zatapianie, czy konfiskowanie okrętów "w imię prawa" (wersja oficjalna). W późniejszych czasach bukanier stał się właściwie synonimem pirata. Kiedy na Karaibach zarządzona została administracja Francuska, Angielska i Holenderska, a dalszą pomoc bukanierów uznano za zbędną, zaczęły się nagonki i dążono do zlikwidowania ich. Bukanierów słusznie kojarzy się z wyspą Tortugą.
To tam znajdowała się ich główna baza, zarządzana głównie przez byłych niewolników uwolnionych w 1635 roku. Również Francois L’Ollonais znalazł tam miejsce dla siebie. Dobrze znana jest historia, dzięki której zdobył na wyspie wielki szacunek i opinię jednego z najlepszych ówczesnych piratów. Podczas podróży na Maracaibo (dzisiejsza Wenezuela), dysponując ośmioma statkami i 440 ludźmi, bukanier zaatakował okręt transportowy, łupiąc ok.260000 dolarów hiszpańskich, klejnoty oraz ziarna kakaowca. Te ostatnie należały jeszcze do rzadkości w krajach europejskich, a ich wartość można było porównać z drogimi kamieniami...
Po udanym ataku, L’Ollonais dopłynął do celu - niezwyciężonego dotąd fortu San Carlos de la Barra. Po kilku godzinach stał on otworem dla piratów, którzy zaczęli plądrować miasto. Większość mieszkańców uciekła, pozostawiając cały dobytek, jednak bukanierzy wytropili ich, wiedząc, że największe kosztowności zostały ukryte i tylko właściciele są w stanie pokazać gdzie.
W tym właśnie czasie Francois L’Ollonais stał się prawdziwym postrachem siedmiu mórz. Amerykę i Europę obiegły historię o brutalnych torturach, które stosował: odcinał ze swoich ofiar płaty skóry i mięsa, palił żywcem lub ściskał ich głowy liną, przez co oczy były dosłownie wypychane na zewnątrz... Poza przesłuchaniami zajmował się też typowym pirackim życiem - gwałtami, walką i grabieżami. Będąc już żywą legendą piractwa, L’Ollonais został pewnego razu pojmany przez Hiszpan. Stało się to podczas jego podróży do San Pedro, po ataku na Puerto Cabello w 1667 roku.
Wydawałoby się, że los pirata był w tym momencie przesądzony - nawet dla niego, pokonanie grupy żołnierzy graniczyło z cudem. Nie było jednak niemożliwe... L’Ollonais dopadł jednego z przeciwników i wyciął mu serce. Jak pisał później Alexandre Olivier Exquemelin - pisarz z XVII wieku, znany głównie ze swoich historii o piratach - mężczyzna zaczął szarpać organ własnymi zębami, jak wściekłe, dzikie zwierzę, wywołując panikę wśród napastników, po czym zagroził, że każdemu z nich zrobi to samo, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Hiszpanie rozstąpili się, umożliwiając piratowi ucieczkę.
Patrząc na to z perspektywy czasu, widzimy, jak wielka musiała być legenda L’Ollonais. W sytuacji, gdzie większość ludzi załamałaby się, lub co najwyżej próbowałaby zachować twarz, przygotowując się na śmierć, pirat przejął kontrolę i zmusił nieprzyjaciela do rezygnacji z widocznej przewagi. Jego legenda jeszcze bardziej urosła w siłę. Od tej pory już prawie nikt nie myślał o nim, jako o człowieku.
Mówiono, że był demonem lub samym diabłem dysponującym niesamowitą siłą i mroczną mocą, której nie sposób się przeciwstawić... A może faktycznie miał jakieś nadludzkie zdolności? Podczas jednej z przegranych bitew, pirat w celu uniknięcia śmierci umazał się krwią poległych w walce towarzyszy, po czym położył się między nimi, udając trupa. W wielu systemach magicznych krew używana jest, jako przekaźnik pomiędzy magiem, a siłami wyższymi.
Świadomie, czy nie L’Ollonais mógł związać się z istotą, która od tego czasu chroniła go przed śmiercią. Obserwując jego życie, raczej nie należałoby się spodziewać, żeby miał jakiekolwiek opóry przed zaprzedaniem duszy diabłu. Przyznawało się do tego zresztą wielu piratów. Nie potrzebowali raju, ponieważ ich doczesne życie było jedynym, które faktycznie chcieli prowadzić. L’Ollonais zakończył swoje w sposób, który jak się wydaje był mu pisany: został pojmany przez Indian sprzymierzonych z Hiszpanami. Jego ciało zostało porąbane na kawałki (jeszcze częściowo za życia pirata), po czym spalone.
Z jednej strony Indianie chcieli pozbyć się jakiegokolwiek śladu po legendzie, z drugiej prawdopodobnie - uchronić się przed jej ewentualnym powstaniem z grobu. Gdyby mężczyzna został pochowany w "jednym kawałku", nikt nie byłby pewien, czy w jakiś sposób znów nie uda mu się powrócić... Era piractwa jest pełna dziwnych i niekiedy strasznych historii, ale Francois L’Ollonais stworzył taką, która chyba nigdy nie zostanie zapomniana. Wciąż nie mamy pewności, czy był geniuszem, czy niesamowitym szczęściarzem. Można natomiast powiedzieć, że swoje stosunkowo krótkie życie (33 lata) wykorzystał w pełni.
Co więcej - dokonał tego, zaczynając praktycznie od zera i jest jednym z dość nielicznych przykładów, które skłaniają nas do okazania wielkiego szacunku osobie stojącej poza prawem i nietolerującej żadnych zasad moralnych. Pomimo całej brutalności, był on mimo wszystko tylko (jak się zakłada) człowiekiem i swoim życiem dowiódł, że ograniczenia które znamy, wyznaczamy sobie sami i nie muszą one wcale być granicami realnymi. Oby legenda L’Ollonais trwała jak najdłużej, pobudzając naszą wyobraźnię i motywując do działań, których inni ludzie nie mają odwagi się podjąć w strachu przed porażką...