Zjawisko, które znane jest ludziom od niepamiętnych czasów, otrzymało swoją nazwę dopiero jakieś trzysta lat temu. Niemieccy badacze nazwali je „poltergeist”, czyli „hałaśliwy duch”. Takie właśnie były pierwsze jego oznaki – głośne, można powiedzieć, ogłuszające dźwięki. Uważa się, że termin „poltergeist” wymyślił Niemiec Bertold Gerstmann, w którego domu w ciągu kilku tygodni samoczynnie przesuwały się szafy, latały książki i świeczniki, tłukły się talerze.
Duch okazał się bardzo pomysłowy, jeśli chodzi o figle i psoty, które nie zawsze były nieszkodliwe. Bywało, że drapał ludzi i meble, przesuwał talerze, straszył różnymi odgłosami, urządzał małe trzęsienia ziemi i niszczył mieszkanie. W historii badania fenomenu „hałaśliwego ducha”, które trwa do dzisiaj, było kilka momentów przełomowych. Jeden z nich miał miejsce w Rosenheim, niewielkim bawarskim miasteczku. Tutaj po raz pierwszy w historii działania poltergeista zostały zarejestrowane na taśmie filmowej.
Początki
Osobliwe zdarzenie rozpoczęło się latem 1967 r. w zwykły na pozór sposób. Otóż wszelkie próby dodzwonienia się do biura adwokata Zygmunta Adama były niemożliwe. Telefon albo był zajęty, albo milczał. Licząc na to, że w takim przypadku mogą pomóc specjaliści, kierownik biura Joseph Engelhardt zwrócił się do serwisu firmy Siemens. W ciągu kilku tygodni technicy pracowali, sprawdzali kable i urządzenia i postanowili wszystkie wymienić. Raz jeszcze przeprowadzili próby i nie stwierdzili żadnych anomalii. Mimo to problemy z telefonem trwały nadal. Mało tego, wyłączyły się jeszcze trzy kolejne numery. Praca w biurze została sparaliżowana. Im dalej – tym gorzej. W ślad za telefonami zaczęło szwankować oświetlenie.
Co na to specjaliści?
Eksperci z naukowo-badawczego Instytutu Maxa Plancka ani wtedy, 4 października 1967 r., ani dzisiaj, po 47 latach, nie mogą zakwalifikować zdarzenia – jak to oni mówią – z racjonalnego punktu widzenia. Fakt nieoczekiwanego skoku natężenia prądu z 10 A do 50 A, przy którym uszkodzone zostały wszystkie urządzenia elektryczne w kancelarii adwokackiej, pozostaje dla uczonych niepojęty. Potwierdził to również Erich Schartl, odpowiedzialny wówczas za pracę miejskiej sieci elektrycznej. Zachowały się grafiki z tego dnia: widać na nich, że cała sieć w mieście działała bez zakłóceń, w normalnym trybie. Dziwne tylko, że czujniki zarejestrowały jakąś anomalię, a rysiki samopiszących aparatów skoczyły daleko poza dopuszczalne przedziały.
W gromadzeniu szczegółowej dokumentacji zjawiska pomagał wybitny niemiecki parapsycholog Hans Bender. Na jego filmie zachowały się wydarzenia z kancelarii Adama: samoczynne włączanie i wyłączanie światła, dzwonki telefonu i głucha cisza po drugiej stronie linii, otwieranie i zamykanie szuflad w szafach.
Świadkowie
Syn adwokata, Walter Adam, wówczas trzynastoletni chłopak, pamięta do dzisiaj kołysanie się luster w korytarzu bez żadnej przyczyny, miganie światła w żarówkach i strach przed nieznanym. Dobrze, że w biurze nie było wtedy interesantów; z pewnością z przerażenia nie trafiliby do wyjścia. A w ogóle, to klientów kancelarii zastąpili inni ludzie – agenci policji kryminalnej i badacze poltergeista. Pierwsi podejrzewali Waltera, że po prostu postanowił zrobić głupi kawał, kombinując coś z systemem elektrycznym biura. Drudzy zaś nie poprzestawali na rozmowach z Walterem i jego ojcem ale zainstalowali specjalne urządzenie rejestrujące z niezależnym zasilaniem. Dzięki temu „hałaśliwy duch” po raz pierwszy w historii trafił w obiektyw kamery.
Głośny duch – rekordzista
Wiele osób próbowało znaleźć przyczynę zajść w adwokackiej kancelarii. Na przykład firma Siemens przysyłała specjalistów, którzy kopali w schematach, patroszyli aparaty – wszystko bez rezultatu. Można powiedzieć, że poltergeist przez cały czas jakby próbował pomóc odkryć siebie, jako że w dni pracy ekspertów aparaty dzwoniły ponad 600 razy! Rekord został ustanowiony 20 października: 42 dzwonki między 7:42 i 7:57 rano. Koszmar telefoniczny przeplatał się z elektrycznym. Pierwszy elektryk, którego wezwał adwokat, pomyślał, że to jakiś kawał i chciał już wypisać rachunek za nieuzasadnione wezwanie, ponieważ wszystkie lampy paliły się bez zakłóceń. W tym momencie światła zamigotały i rozległ się metaliczny dźwięk.
U góry i na ścianach
Przybywało świadectw nie tylko ze strony mieszkańców, ale i całkiem postronnych obserwatorów. Widzieli różne przejawy czegoś niewytłumaczalnego. Na przykład, lampy neonowe same się obracały, same wysuwały się z oprawek nie przestając nadal świecić. Czasem wybuchały i pękały. Instalacja nowych niczego nie zmieniała. Wkrótce osobliwe zjawiska zaczęto zauważać na ścianach. Na przykład, w gabinecie adwokata wisiał obraz przedstawiający kwiaty. Pewnego dnia, na oczach sekretarki i dwóch współpracowników Bendera obraz zaczął się powoli obracać i wykonał pełny obrót o 360°.
Dziewczyna – wiedźma?
Hans Bender zupełnie przypadkowo zwrócił uwagę na wzmiankę w gazecie o „sztuczkach czarownicy w kancelarii adwokackiej”. W biurze Adama pracowała w tym czasie tylko jedna kobieta, 19 letnia sekretarka, Annemarie Schaberl. Bender zainteresował się dziewczyną i zaproponował jej przeprowadzenie badań w swoim instytucie. Jednocześnie jeden ze współpracowników Bendera zwrócił uwagę szefa na jeszcze jedną osobliwość: w dniu, kiedy jednocześnie pękły cztery neonówki, a na ścianach przez cały czas kołysały się lustra, w biurze nikogo nie było. Nikogo, oprócz sekretarki. Innym razem, kiedy dziewczyna zbliżyła się do kserokopiarki, ta przestała działać, a wezwani pracownicy firmy producenta w żaden sposób nie mogli dojść przyczyny awarii. Wszystko wskazywało na to, że poltergeist działał nie przypadkowo, a tylko w obecności Annemarie. W dniu 18 stycznia 1968 r. adwokat poinformował dziewczynę, że w ciągu pół roku poniósł straty w wysokości 15 tys. dolarów i rozwiązał z nią umowę.
Mit potwierdzony dokumentami
Poltergeist opuścił wraz z sekretarką kancelarię adwokata w Rosenheim i przeszedł do historii. Można by to wydarzenie uważać za miejską legendę, gdyby nie kilometry taśmy filmowej z zarejestrowaną działalnością hałaśliwego ducha oraz pisemne relacje naocznych świadków. Jeśli poltergeist nawiedza jedną osobę albo choćby całą rodzinę, to jeszcze można próbować wyjaśnić to racjonalnie. Ale jeśli widzą go na dodatek sąsiedzi i osoby całkiem postronne, to już w żaden sposób zdarzenie nie podlega ogólnej logice. Sam fenomen „hałaśliwego ducha” wychodzi poza ramy realnego, standardowego i racjonalnego myślenia. Pozwala badaczom tworzyć nowe teorie. Może któraś okaże się prawdziwa?