Wiadomo, że na świecie jest niemało osób których nadludzkie zdolności zdumiewają nie tylko prostych ludzi, ale i uczonych. Pośród tych różnorodnych talentów istnieje taki, z którym nasz rozum szczególnie ciężko sobie radzi – niewrażliwość na ogień. W tym wypadku chodzi nie o pirokinezę – zdolność niektórych osób do wzniecania ognia na odległość, ale właśnie o dosłowną niewrażliwość na ogień. Stare źródła dowodzą, że praktyka chodzenia po ogniu (później nazywana z greckiego anastenarią, a po bułgarsku nestinarstwem) była od dawien dawna czymś zupełnie naturalnym w wielu regionach Azji Centralnej i Południowej – już w V wieku p.n.e.
W następnych stuleciach anastenaria rozprzestrzeniła się na kraje śródziemnomorskie. W plemiennych obrzędach mieszkańców Ameryki i wysp Oceanu Spokojnego takie rytuały rozwijały się samodzielnie, jakby równolegle do innych części świata. Zachodnim, „oficjalnym” uczonym, którzy słyszą o podobnych ceremoniach, trudno jest uwierzyć, że mężczyźni, kobiety i nawet dzieci mogą bezboleśnie przechadzać się po rozżarzonych kamieniach i gorących węglach.
Jednak przypadki pierwszych białych osadników i misjonarzy, którzy to widzieli, są tak liczne, że trudno je zignorować nawet zagorzałym sceptykom. I dlatego w naszych czasach akademicy i lekarze wkładają wiele wysiłku w poszukiwanie sensownego wytłumaczenia tego tajemniczego zjawiska.
Kilka przykładów
- W 1901 roku profesor Samuel Pierpont Langley z Instytutu Smithsona miał szczęście osobiście obserwować, jak chodzą po ogniu kapłani z wyspy Tahiti. Kiedy jeden z kamieni wytoczył się na bok, aby przekonać się, jak jest gorący, profesor sprawdził jego temperaturę. Okazało się, że temperatura kamienia wynosiła powyżej 1200°F, czyli 400°
- W 1922 roku francuski biskup w indyjskim mieście Majsur był obecny podczas nestinarskich przechadzek islamskiego mistyka na dworze miejscowego maharadży. Najbardziej poruszyła biskupa nie zdolność fakira, aby samemu chodzić po ogniu, ale umiejętność przekazywania swojej mocy innym. Na jego oczach cała orkiestra maharadży pod przewodnictwem fakiraprzemaszerowała trójkami przez płomienie – boso, nie doznając żadnych oparzeń. Mało tego, po przejściu nestinara (czyli chodzącego po rozżarzonych węglach) węgle obniżają swoją temperaturę! Można to bardzo wyraźnie zaobserwować: za idącymi pozostają ciemniejsze ślady.
- Max Freedom Long szczegółowo opisał, jak jego duchowy przewodnik, doktor William Brigham wykonał w towarzystwie trzech kahunas – miejscowych czarowników – spacer po rozpalonej lawie na wulkanie Kone. Czarownicy kazali mu zdjąć buty, ponieważ ochrona boga Kahuny nie rozciąga się na jego obuwie, ale on odmówił. Brigham patrzył, jak jeden z jego towarzyszy idzie powoli po strumieniu lawy, a w tym czasie dwóch innych znienacka popchnęło go, i znalazłszy się na lawie zmuszony był biec na drugi brzeg rozpalonego strumienia. Zanim dobiegł, jego buty i skarpety spaliły się doszczętnie. Trzech kahunas kontynuujących pieszy spacer po lawie śmiało się pokazując pozostające za nim kawałki płonących butów.
- Rosita Forbes w książce „Women called wild” opisała, jak w Surinam (dawniej Gujana Holenderska) potomkowie afrykańskich niewolników i miejscowych mieszkańców tańczyli na ogniu pod kierownictwem kapłanki-dziewicy. Podczas tańca kapłanka znajdowała się w stanie transu. Gdyby nagle z niego wyszła, tańczący utraciliby swoją odporność na ogień.
Doświadczenie Gary Price’a
Wiele osób, które nigdy podobnego zjawiska nie widziały, odrzucają możliwość jego istnienia i uważają, że wszystko opiera się na masowej halucynacji, oszustwie albo – w najlepszym przypadku - na iluzji. Kiedy więc latem 1935 r. brytyjski psycholog Gary Price ogłosił, że zamierza przeprowadzić szerokie badanie fenomenu chodzenia po ogniu, wiadomość wywołała ogromne zainteresowanie. Pisano o tym w gazetach, dyskutowano w salonach… Na początku września w ogrodzie jednego z członków Towarzystwa Badań Psychicznych utworzono gigantyczną żarownię, wykorzystując siedem ton drewna dębowego, tonę drewna do rozpałki i dziesięć galonów parafiny. Obiektem badań Price’a był młody Hindus z Kaszmiru, Khudah Bukhsh, który regularnie wykonywał chodzenie po ogniu w swoim kraju, bez żadnego rozgłosu i zamieszania.
Pod czujnym okiem całego tłumu szacownych uczonych z uniwersytetu londyńskiego, bosonogi Khudah Bukhsh spokojnie i bez obawy przeszedł kilka razy po całej długości pełnego żaru i ognia placu. Obecny przy tym fizyk potwierdził, że w centrum płomieni temperatura wynosiła 1400°C, to jest powyżej tej, w której topi się stal. Uważne oględziny nóg Hindusa przez trzech medyków nie wykazały żadnych oznak poparzeń. Kiedy dwóch uczonych odważyło się dla dobra nauki – a nuż i tutaj jakaś iluzja! – wysunąć nogi na sam skraj żarowni, gdzie mimo wszystko było trochę chłodniej, musiano ich stamtąd odciągnąć, ponieważ natychmiast dostali krwawiących pęcherzy. A własne pęcherze, to już na pewno nie iluzja – trzeba było uwierzyć.
Brytyjscy uczeni, obecni przy tym eksperymencie w Carshalton, gdzie znajdował się wspomniany ogród, byli oszołomieni i zaskoczeni jego wynikami. Niewątpliwie, poddany badaniom młody mieszkaniec Kaszmiru nie był oszustem ani iluzjonistą. Nie stosował żadnych zabezpieczeń na stopy i niczym ich nie smarował. Przeciwnie, były one umyte i wysuszone przez lekarza przed samym doświadczeniem.
Jednak skóra człowieka nie jest w stanie bez uszczerbku dla siebie wytrzymać taką temperaturę – jest to sprzeczne z zasadami fizyki! I biologii także. Interesujący był też fakt, że mimo licznych spacerów po ogniu, stopy Khudah Bukhsh’a nie były szczególnie stwardniałe ani pokryte grubą skórą dla ochrony przed żarem. Uczeni wyliczyli, że w tym wypadku jego skóra powinna być grubsza od słoniowej i mieć teksturę pancerza żółwia. Poza tym Hindus nie wykazywał też żadnych oznak ekstazy, czy innego podobnego stanu psychicznego właściwego uczestnikom ceremonii religijnych na całym świecie. Chociaż prawdę mówiąc i ekstaza nie chroni przed ogniem; bólu wprawdzie nie czuć, ale skutki oparzeń i tak będą.
Hipotezy
Poczynając od tamtego jesiennego dnia w Carshalton, uczeni wysunęli wielką liczbę teorii objaśniających fenomen w sposób, można powiedzieć, naturalny.
- Niektórzy zakładali, że nestinarstwo stanowi sztuczkę gimnastyczną i w ogóle nie jest niczym nadprzyrodzonym. Zwolennicy tej teorii sądzą, że podeszwy ludzi chodzących po węglach po prostu nigdy nie wchodzą w kontakt z ogniem na czas dostatecznie długi, aby doznać uszkodzenia.
Wersja jest dosyć śmieszna; człowiek musiałby dotykać węgli jedynie przez ułamki sekund, co jest fizycznie niemożliwe. A przecież ci zadziwiający ludzie chodzą po ogniu spokojnie i bez pośpiechu. Gdyby nawet założyć, że posiadają oni dar lewitacji i unoszą się na milimetry od powierzchni, udając, że na niej stoją, to żar węgli działa na centymetry – potwierdzeniem są oparzenia śmiałych badaczy.
- Inni sceptycy uważali, że wszystko tłumaczy pocenie się stóp. Pot wywołuje ochłodzenie, tworząc warstwę izolacyjną miedzy skórą nestinara i powierzchnią, po której chodzi.
Również niepoważna teoria, ponieważ żaden uczony o takim czarodziejskim pocie nie słyszał. Hindusa dokładnie badano, również na taką okoliczność i niczego niezwykłego nie stwierdzono. Ot, zwykłe stopy.
- Trzecia teoria widzi rozwiązanie w… tlenie. Wiadomo, że ogień potrzebuje tlenu, w przeciwnym razie zgaśnie. Chodzący po ogniu rzekomo tak stawiają stopy, że między nimi i gorącą powierzchnią tworzy się przestrzeń bez powietrza i ogień tam się nie pojawia. Na pierwszy rzut oka brzmi to nawet rozsądnie, gdyby nie jedno „ale”. Ogień może się nie pojawia, ale temperatury już rozgrzanych węgli nikt nie zmieni.
- Kolejni uczeni mówią o progu czucia bólu. Podobno są ludzie nieczuli na ból, u których ten próg jest zaniżony. Próg progiem, ale podobnie, jak z ekstazą, człowiek może bólu nie czuć, ale oparzenia stóp i tak powstaną.
Wszystkie te i inne wytłumaczenia, dobre w teorii, absolutnie nie przystają do praktyki. Kiedy grupa niemieckich uczonych z uniwersytetu w Tybindze spróbowała raz przyłączyć się do greckich nestinarów w ich chodzeniu po ogniu podczas dorocznego festiwalu, trzeba ich było szybko ewakuować z oparzeniami trzeciego stopnia. Długo się leczyli. Wychodzi na to, że chodzenie po ogniu uparcie pozostaje wciąż poza zdolnością rozumienia uczonych naszych czasów. I chociaż przeczy wszelkim zasadom medycznym, pozostaje faktem, że każdego roku mnóstwo ludzi, wyposażonych w tajemniczą dla nas wiarę, stawia swoje stopy na czerwonych węglach i przechadza się po rozżarzonej powierzchni. W tym miejscu można chyba tylko powtórzyć za Szekspirem: „Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło.”